Po raz kolejny, na święto Dożynek
wybraliśmy się na Słowację do gazdostwa Na Medzi prowadzonego przez Žiarislava
i Ladomirę. Ten szczególny czas lubimy spędzać właśnie tam, wśród ludzi, dla
których odrodzenie słowiańskiej duchowości nierozerwalnie związane jest z odrodzeniem
umiejętności przyrodnego gospodarowania. Dożynki w tym miejscu znacznie różnią
się od dożynek gminnych, z których w tym roku dosłownie uciekliśmy, zdruzgotani
ich jakością w każdym względzie.
Program Dożynek u Słowaków był taki:
w piątek wspólna praca i pieczenie kołaczy, w sobotę wspólne przygotowania
(praca, ale i rozmowy o rzeczach ważnych) i całodniowy post aż do wieczora,
przygotowanie świątecznego stołu z darami z własnych upraw lub z innego, ale
czystego źródła, następnie obrzęd, a po nim wielkie świętowanie. Zapowiedziano
też mały targ z możliwością wymiany lub kupna nasion, serów, domowego wina i
rękodzieła.
My dotarliśmy na Miedzę w sobotę.
Przyłączyliśmy się do przygotowań, poznawaliśmy uczestników. Byli wśród nich
tacy, z którymi poznaliśmy się rok temu, co było szczególnie miłe. Przed
wieczorem świąteczny stół był gotowy i osłonięty na wypadek zapowiadanego
deszczu. Gospodarze i goście kładli na nim to, czym chcieli podzielić się z
innymi. My położyliśmy miodowy kołacz, słój kiszonych ogórków oraz wędzony
bundz od zaufanych gazdów. Każdy na brzozowej korze zapisywał nazwę swojego
gazdostwa/ogrodu/miejsca w którym żyje i uprawia. Robiliśmy to z myślą, żeby za
rok wszystko obrodziło jeszcze piękniej.
Kiedy zaczęło się ściemniać, po
niebie zaczęły przefruwać urocze nietoperze, a wśród chmur złotosrebrzył się
idący ku swej pełni księżyc, oczyszczeniem dymem z poświętnych zielinek
rozpoczęliśmy obrzęd. Dziękowaliśmy Matce Ziemi, stronom świata, Żywiołom, żywej,
piorunowej, ładnej oraz mokrej sile. Skropiliśmy Ziemię żywą wodą i napoiliśmy
ją słodkim miodem (wytwarzanym przez Žiarislava bez zagotowania, przez co
zachowane są wszystkie wartości płynnego złota). Podziękowaliśmy też Przodkom.
Wreszcie, dochowując zwyczaju, Žiarislav przyklęknął, trzymając przed sobą
kołacz i spytał, czy go spoza niego widać. Kiedy usłyszał gromkie „Ano! Vidime!”,
życzył wszystkim na przyszły rok takiego urodzaju, by go spoza kołacza już nie
było widać.
Po obrzędzie nastąpiło otwarcie
godowego stołu. Po całodniowym poście nie trzeba było nikogo zapraszać, żeby
się częstował. Trudno opisać wrażenia smakowe, jakich przy stole tym
doświadczyliśmy. Każdy dał bowiem od siebie wszystko, co najlepsze. Owoce i
warzywa, wyhodowane z miłością, w ziemi, bez powszechnie stosowanych trucizn.
Czyste, słodkie, soczyste, pełne życia. Chlebki, podpłomyki, kołacze, upieczone
z „ekologicznej” mąki i na żywej wodzie... Owcze i kozie twarożki, serki,
nacierki... Ciasto z borówkami na twarogowym spodzie, jakiego jeszcze w życiu
nie próbowaliśmy. Nasze „kwaszaki” też smakowały, doczekały się nawet określenia:
„duchowne”.
Po wielkim, ale zdrowym obżarstwie
przyszedł czas na strawę duchową - muzykę. Na początku zabrzmiały dudy
Veleslava. Następnie wspaniały, duchapełny koncert dał nam grający z Bohumerem Vejan,
któremu aż struna „prasła” przy jednym z utworów. Vejan zagrał dużo utworów,
które znaliśmy, zagrał też sporo z tych, które znajdą się na jego nowej płycie.
Był to naprawdę cudowny, uwrażliwiający i kojący serce występ, który na długo
zostanie w naszej pamięci komórkowej ;) Zagrał wreszcie Žiarislav. I to w dwóch
odsłonach, bo za drugi razem na gitarze basowej, w wersji ludowo-rockowej :)
Ważną chwilą jego występu było zaśpiewanie utworu „Sväty pokoj máš”, który odniósł do obecnych konfliktów
i gróźb wojen na świecie: „A żadna strona nie jest prawa”...
Deszcz ścisnął nas ciasno przy sobie
pod zadaszeniem stołu. Święta woda kropiła z nieba, pojąc Matkę Ziemię, ale w
cudowny sposób nawet nie przygasiła ani rudoczerwonej watry, ani ognia zabawy w
zgromadzonych ludziach. Byli i tacy, którzy boso tańczyli przed profesjonalnie
przygotowaną, nagłośnioną i oświetloną sceną, ukrytą na leśnej polanie wysoko w
górach, w miejscu, gdzie nikt by się jej chyba nie spodziewał, chyba te jelenie
i wilki, które niejedno dziwo już tam widziały.
Rankiem... no, może późnym rankiem,
zjedliśmy śniadanie, napiliśmy się ziołowych naparów i długo rozmawialiśmy.
Wśród tematów znalazły się rady odnoście chowu owiec i kóz, wychowywanie w
przyrodzonym i słowiańskim duchu, a nawet szycie zranionej ropuchy (dla
zainteresowanych - ropuszą skórę zszywa się odwrotnie jak ludzką, tak, żeby szew
był po drugiej stronie).
Po raz kolejny wracaliśmy z Dożynek
na Miedzy pełni światła, ciepła i radości. Podziękowaliśmy Wielkiej Matce u
słowiańskich Braci. Post otworzył nas na głębsze przeżywanie obrzędu i chyba na
głębsze doznania smakowe :) Wróciliśmy też z nasionami, które na wiosnę
zasiejemy w naszym ogrodzie.
Od Zasiewu do Dożynek. Od Dożynek do Zasiewu.
Święty Krąg Przemian w pieczy Matki Ziemi.
CHWAŁA ZA DARY Z CZYSTEGO ZDROJU!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz