wtorek, 9 maja 2017

UMAJENI



W dniach 30.04 - 07.05. 2017 roku obchodziliśmy w Przybyłówce majowe święto. Spotkanie, poza jego najważniejszymi chwilami, którymi były współ-tworzenie Żywego Maja oraz obrzędowe oczyszczenie źródeł, zaplanowane było jako otwarte, a działania, jakie mieliśmy podejmować, wynikać miały z chęci oraz potrzeb tych, którzy się pojawią.


Początkowo chęć uczestnictwa zgłosiło wielu ludzi. A potem nad całą Polską zaszło Słońce. Wróciły mrozy (u nas nocą do -7°C) i śnieg (nawet 30 cm!). Prognozy zmieniały się nieraz co kilka godzin. Po sieci zaczęły krążyć nagrania przedstawiające upartych grillowiczów, chłostanych wiatrem i deszczem, zaciekle walczących o spełnienie zamierzonego celu, co wyglądało trochę jak walka o przeżycie na miotanym przez sztorm statku. Także i nam zaczął udzielać się niepokój: gdzie umieścić gości, skoro na sali panuje przejmujący chłód, czy da się w ogóle wyjść na zewnątrz, gdzie zamiast pięknej okolicy ustrojonej kwiatami i zielenią młodych traw, widać tylko wystające spod śniegu, a potem z poroztopowego błota folie, wiadra i wszystko, co tylko znalazło się pod ręka, czym można było otulić rośliny, by uratować je przed sparzeniem mrozem. Ćwiczenie zaufania do przestrzeni, do wszechświata: Niech będzie tak, by było jak najlepiej dla nas i dla tych, którzy zdecydują się tutaj przyjechać.


I stało się jak najlepiej. Kto miał się tu znaleźć, ten się tutaj znalazł; pogoda zaś złagodniała, ociepliło się; nawet czereśnia zakwitła po raz drugi, po tym jak pierwsze jej kwiaty ściął mróz. Zrobiło się pięknie, zielono, majowo. Przelotne deszcze cierpliwie czekały, aż jadło dopiecze się lub dogotuje nad ogniem. 

 

Pierwszego dnia, po omówieniu zwyczaju stawiania Majów (majowych drzewek), po rozmowie na temat znaczenia tego obrzędu i nowego - a jednocześnie nawiązującego do czasów przedkościelnych - sposobu „stawiania” takiego drzewka, a raczej pozostawienia go żywym, wybraliśmy się wszyscy do lasu po wierzbowe i brzozowe gałązki, z których następnie wokół pnia wybranego przez nas świerka zapletliśmy wieniec i ozdobiliśmy go wstążkami i przyniesionymi przez Basię drewnianymi ptaszkami pomalowanymi w barwy Świętych Żywiołów. Po posileniu się plackami z ogniska wyszyliśmy na lnianych węsiorkach słowa lub znaki, dary i pragnienia ducha. Czarowne węsiorki zawiesiliśmy na gałęziach świerka, gdzie już pozostaną. Umailiśmy drzewo, a drzewo umaiło nam dusze. Tego samego dnia zeszliśmy do jednego ze źródeł i oczyściliśmy je z przegniłych liści i błota, napiliśmy się Żywej Wody. W domu, popijając zioła lub, kto wolał - gorącą kawę, słuchaliśmy opowieści Marka, który wspominał swoje liczne wyprawy po świecie. Marek przygotował pokaz zdjęć, na których oglądaliśmy między innymi obwieszone bajorkami i węiorkami święte drzewa Buriatów.


Drugiego dnia wybraliśmy się na wycieczkę na Słowację, żeby zobaczyć „na żywo” stojące tam po wsiach Maje. Niestety piękny ten zwyczaj na ziemiach polskich jest właściwie wymarły, już tylko starsi ludzie (z różnych regionów) jeszcze go pamiętają. Wycieczkę zakończyliśmy wyprawą w miejsce mocy, gdzie spędziliśmy piękny czas, rozpieszczani przez Słońce, które na bławatkowo błękitnym niebie królowało cały dzień. Po powrocie ugotowaliśmy garniec zupy z łąkowego szczawiu. Popracowaliśmy też w ogrodzie, ucząc się od siebie nawzajem bardziej przyrodnych (ekologicznych, permakulturowych) sposobów uprawy z wykorzystaniem zrębków oraz gałęzi. Później wybraliśmy się na górę, pod Rachowiec, aby oczyścić inne źródło, zdziczałe już, choć kiedyś służące ludziom, zadbane i zaopiekowane. Z przyjemnością patrzyliśmy, jak zmącona oczyszczaniem z błotnych nanosów woda z każdą chwilą staje się coraz bardziej przejrzysta i jak zwiększa się siła jej wypływu. Tak to dział się ów podwójny cud: my oczyszczaliśmy źródło, a żywioł wody oczyszczał nasze dusze. Wieczorem, przy jednej tylko zapalonej świecy, a więc właściwie w ciemności, która zapewniła nam przyjemne poczucie nie bycia obserwowanym, poddaliśmy się muzykoterapii, którą, z racji wykonywanego przez siebie zawodu, przeprowadził Hubert. Wyzwalaliśmy się z blokad, które nie pozwalały nam śpiewać, wyrażać się poprzez głos. Co nasz uzdrowiciel mam tego wieczoru wyprawiać przykazał, całe szczęście nie zobaczycie tego na żadnym nagraniu. Ale trzeba mu przyznać - zrobił dobrą robotę, bo coś odpuściło, coś się uwolniło... 



Trzeciego dnia znowu poświęciliśmy się wspólnej nauce przy pracy, potem na chwilkę musieliśmy schować się przed deszczem. W domu napiliśmy się czegoś ciepłego, porozmawialiśmy na bardziej i mniej poważne tematy, zajrzeliśmy do książek. Potem znów się rozpogodziło, znów wyszliśmy do ogrodu, przywitaliśmy też nowoprzybyłych gości, którzy do nas na kilka godzin za namową Huberta i Natalii dołączyli. Podzieliliśmy się na dwie grupy - zrębkujących i zbierających pokrzywę na obiad. Zebraliśmy dwa wielkie kosze młodej majowej pokrzywy, która w żeliwnym woku przemieniła się w przepyszny pokrzywowo-serowy „szpinaczek”. Po południu wspólnie wyrobiliśmy długodojrzewające ciasto, z którego na Święto Plonów upieczony zostanie miodowy kołacz. Przy wyrabianiu ciasta rozmawialiśmy o obrzędowych wypiekach Słowian, o obrzędowej szczodrości oraz o tym, jak ważne jest przy tym użycie jak najlepszych składników, pochodzących z własnej lub ekologicznej uprawy czy hodowli. Wieczorem dołączyli przyjaciele z Żywca. Spotkanie przerodziło się w całonocny koncert, w którym każdy z nas uczestniczył - dwóch wspaniałych muzyków porwało za sobą mniej wspaniałą resztę, jakimś cudownym sposobem wplatając wszystkie dźwięki w melodyjnie i rytmicznie zgraną całość - śpiewaliśmy, graliśmy na bębnach, dzwonkach, a nawet łyżeczką o kubek. Sam drewniany dom zdawał się z nami współ-brzmieć - chwilami mieliśmy wrażenie, jakbyśmy znajdowali się we wnętrzu ogromnego bębna. 






Nazajutrz przyszło wyciszenie. Spacer po lesie, trochę rozmów, praca. Przyniesione z lasu drzewo trzeba było porąbać, przygotować. To raczej męska robota. Kobiety w tym czasie kroiły warzywa. Wreszcie rozpaliliśmy ogień i wspólnie przygotowaliśmy w kociołku posiłek. Deszcz znowu czekał, aż wszyscy się najemy. Pod koniec dnia słuchaliśmy wykładu o tym, jak rozpoznawać w bajkach treści odnoszące się do praktyk szamańskich oraz rozwoju duchowego człowieka. Prezentacja na podstawie źródeł antropozoficznych (steinerowskich) stałą się przyczynkiem do wspólnego omówienia wielu ważnych spraw i aspektów duchowej pracy.  


Czwartego maja, po zakupach na pobliskim targu, gdzie można było nabyć prawdziwe góralskie sery: twaróg, oscypki, bundz oraz bryndzę, powoli przyszedł czas rozstania, które przychodzi wręcz ciężko, kiedy spotykają się pokrewne dusze. Jedyną wówczas pociechą jest to, co się ze spotkania wyniosło oraz wiara w to, że znowu się zobaczymy. 


Każdy z nas zyskał po tym spotkaniu coś, co nie pozostanie w jego życiu bez echa. Także my, jako organizatorzy, obdarowani zostaliśmy przez naszych gości szczodrzej, niż im się pewnie wydaje: kiedy pragnie się coś ludziom od siebie dać lub czymś się z nimi podzielić, największym szczęściem jest, gdy ktoś zechce to przyjąć. A to, wbrew pozorom, wcale nie jest powszechnym zjawiskiem. Dlaczego? Bo nie jest to taki dar, który odłożyć można na półkę i uznać, że weszło się w jego posiadanie. Raczej wiąże się on zawsze z jakąś pracą własną. Nie każdy widzi w tym wartość i nie każdemu będzie się chciało. Dlatego raz jeszcze Wam dziękujemy, żeście tu przybyli, żeśmy się mogli czymś z Wami podzielić. Osobne podziękowania dla Huberta, od którego z kolei to my przyjęliśmy coś dla nas ważnego, nad czym pracować będziemy.


Szóstego maja znowu zjechali się goście, tym razem z Zarządu i Rady Zrzeszenia Słowian na planowane zebranie. Radziśmy radzili i uradzili, a po obradach radość nastała, zabawa i śmiech aż do samego rana.


I tak nas pogoda, chłodna w tym roku i raczej surowa, miała w swej opiece przez cały ten czas zaplanowany na przyjmowanie gości. Ledwo się wszyscy porozjeżdżali, znów nadciągnęły chmury, zimno przenikliwe, mrozy wymuszające podwójne zeswetrzenie, a także porządne otulenie roślin, żeby cokolwiek przetrwało. Właśnie pada śnieg. Znowu śnieg! Na nadchodzącą noc zapowiadane jest do -5°C. A przecież dopiero zakwitły narcyzy. Czy chociaż część kwiatów przetrwa?

Można się wściekać na pogodę, że taka zimna i nieprzyjemna w tym roku. Lub można być jej wdzięcznym, że na czas spotkania była taka łaskawa, ciepła i słoneczna. Odświętnie majowa. Tak, jesteśmy wdzięczni. 



1 komentarz:

  1. Dziękujemy za mile spędzony czas, za moc wiedzy i pozytywnej energii. Pozdrawiamy i do zobaczenia :)
    H & N

    OdpowiedzUsuń