W dniach 30.04 - 07.05. 2017 roku
obchodziliśmy w Przybyłówce majowe święto. Spotkanie, poza jego najważniejszymi
chwilami, którymi były współ-tworzenie Żywego Maja oraz obrzędowe oczyszczenie
źródeł, zaplanowane było jako otwarte, a działania, jakie mieliśmy podejmować,
wynikać miały z chęci oraz potrzeb tych, którzy się pojawią.
Początkowo chęć uczestnictwa zgłosiło
wielu ludzi. A potem nad całą Polską zaszło Słońce. Wróciły mrozy (u nas nocą
do -7°C) i śnieg (nawet 30 cm!). Prognozy zmieniały się nieraz co kilka godzin.
Po sieci zaczęły krążyć nagrania przedstawiające upartych grillowiczów,
chłostanych wiatrem i deszczem, zaciekle walczących o spełnienie zamierzonego
celu, co wyglądało trochę jak walka o przeżycie na miotanym przez sztorm statku.
Także i nam zaczął udzielać się niepokój: gdzie umieścić gości, skoro na sali
panuje przejmujący chłód, czy da się w ogóle wyjść na zewnątrz, gdzie zamiast
pięknej okolicy ustrojonej kwiatami i zielenią młodych traw, widać tylko wystające
spod śniegu, a potem z poroztopowego błota folie, wiadra i wszystko, co tylko
znalazło się pod ręka, czym można było otulić rośliny, by uratować je przed
sparzeniem mrozem. Ćwiczenie zaufania do przestrzeni, do wszechświata: Niech
będzie tak, by było jak najlepiej dla nas i dla tych, którzy zdecydują się tutaj
przyjechać.
I stało się jak najlepiej. Kto miał
się tu znaleźć, ten się tutaj znalazł; pogoda zaś złagodniała, ociepliło się;
nawet czereśnia zakwitła po raz drugi, po tym jak pierwsze jej kwiaty ściął
mróz. Zrobiło się pięknie, zielono, majowo. Przelotne deszcze cierpliwie czekały,
aż jadło dopiecze się lub dogotuje nad ogniem.
Pierwszego dnia, po omówieniu zwyczaju
stawiania Majów (majowych drzewek), po rozmowie na temat znaczenia tego obrzędu
i nowego - a jednocześnie nawiązującego do czasów przedkościelnych - sposobu „stawiania”
takiego drzewka, a raczej pozostawienia go żywym, wybraliśmy się wszyscy do lasu
po wierzbowe i brzozowe gałązki, z których następnie wokół pnia wybranego przez
nas świerka zapletliśmy wieniec i ozdobiliśmy go wstążkami i przyniesionymi
przez Basię drewnianymi ptaszkami pomalowanymi w barwy Świętych Żywiołów. Po
posileniu się plackami z ogniska wyszyliśmy na lnianych węsiorkach słowa lub znaki,
dary i pragnienia ducha. Czarowne węsiorki zawiesiliśmy na gałęziach świerka,
gdzie już pozostaną. Umailiśmy drzewo, a drzewo umaiło nam dusze. Tego samego
dnia zeszliśmy do jednego ze źródeł i oczyściliśmy je z przegniłych liści i
błota, napiliśmy się Żywej Wody. W domu, popijając zioła lub, kto wolał -
gorącą kawę, słuchaliśmy opowieści Marka, który wspominał swoje liczne wyprawy
po świecie. Marek przygotował pokaz zdjęć, na których oglądaliśmy między innymi
obwieszone bajorkami i węiorkami święte drzewa Buriatów.
Drugiego dnia wybraliśmy się na
wycieczkę na Słowację, żeby zobaczyć „na żywo” stojące tam po wsiach Maje.
Niestety piękny ten zwyczaj na ziemiach polskich jest właściwie wymarły, już tylko
starsi ludzie (z różnych regionów) jeszcze go pamiętają. Wycieczkę
zakończyliśmy wyprawą w miejsce mocy, gdzie spędziliśmy piękny czas,
rozpieszczani przez Słońce, które na bławatkowo błękitnym niebie królowało cały
dzień. Po powrocie ugotowaliśmy garniec zupy z łąkowego szczawiu. Popracowaliśmy
też w ogrodzie, ucząc się od siebie nawzajem bardziej przyrodnych
(ekologicznych, permakulturowych) sposobów uprawy z wykorzystaniem zrębków oraz
gałęzi. Później wybraliśmy się na górę, pod Rachowiec, aby oczyścić inne
źródło, zdziczałe już, choć kiedyś służące ludziom, zadbane i zaopiekowane. Z
przyjemnością patrzyliśmy, jak zmącona oczyszczaniem z błotnych nanosów woda z
każdą chwilą staje się coraz bardziej przejrzysta i jak zwiększa się siła jej
wypływu. Tak to dział się ów podwójny cud: my oczyszczaliśmy źródło, a żywioł
wody oczyszczał nasze dusze. Wieczorem, przy jednej tylko zapalonej świecy, a
więc właściwie w ciemności, która zapewniła nam przyjemne poczucie nie bycia obserwowanym,
poddaliśmy się muzykoterapii, którą, z racji wykonywanego przez siebie zawodu,
przeprowadził Hubert. Wyzwalaliśmy się z blokad, które nie pozwalały nam
śpiewać, wyrażać się poprzez głos. Co nasz uzdrowiciel mam tego wieczoru wyprawiać
przykazał, całe szczęście nie zobaczycie tego na żadnym nagraniu. Ale trzeba mu
przyznać - zrobił dobrą robotę, bo coś odpuściło, coś się uwolniło...
Trzeciego dnia znowu poświęciliśmy
się wspólnej nauce przy pracy, potem na chwilkę musieliśmy schować się przed
deszczem. W domu napiliśmy się czegoś ciepłego, porozmawialiśmy na bardziej i
mniej poważne tematy, zajrzeliśmy do książek. Potem znów się rozpogodziło, znów
wyszliśmy do ogrodu, przywitaliśmy też nowoprzybyłych gości, którzy do nas na
kilka godzin za namową Huberta i Natalii dołączyli. Podzieliliśmy się na dwie
grupy - zrębkujących i zbierających pokrzywę na obiad. Zebraliśmy dwa wielkie
kosze młodej majowej pokrzywy, która w żeliwnym woku przemieniła się w
przepyszny pokrzywowo-serowy „szpinaczek”. Po południu wspólnie wyrobiliśmy
długodojrzewające ciasto, z którego na Święto Plonów upieczony zostanie miodowy
kołacz. Przy wyrabianiu ciasta rozmawialiśmy o obrzędowych wypiekach Słowian, o
obrzędowej szczodrości oraz o tym, jak ważne jest przy tym użycie jak
najlepszych składników, pochodzących z własnej lub ekologicznej uprawy czy
hodowli. Wieczorem dołączyli przyjaciele z Żywca. Spotkanie przerodziło się w
całonocny koncert, w którym każdy z nas uczestniczył - dwóch wspaniałych
muzyków porwało za sobą mniej wspaniałą resztę, jakimś cudownym sposobem
wplatając wszystkie dźwięki w melodyjnie i rytmicznie zgraną całość - śpiewaliśmy,
graliśmy na bębnach, dzwonkach, a nawet łyżeczką o kubek. Sam drewniany dom
zdawał się z nami współ-brzmieć - chwilami mieliśmy wrażenie, jakbyśmy
znajdowali się we wnętrzu ogromnego bębna.
Nazajutrz przyszło wyciszenie. Spacer
po lesie, trochę rozmów, praca. Przyniesione z lasu drzewo trzeba było porąbać,
przygotować. To raczej męska robota. Kobiety w tym czasie kroiły warzywa. Wreszcie
rozpaliliśmy ogień i wspólnie przygotowaliśmy w kociołku posiłek. Deszcz znowu
czekał, aż wszyscy się najemy. Pod koniec dnia słuchaliśmy wykładu o tym, jak
rozpoznawać w bajkach treści odnoszące się do praktyk szamańskich oraz rozwoju
duchowego człowieka. Prezentacja na podstawie źródeł antropozoficznych
(steinerowskich) stałą się przyczynkiem do wspólnego omówienia wielu ważnych spraw
i aspektów duchowej pracy.
Czwartego maja, po zakupach na
pobliskim targu, gdzie można było nabyć prawdziwe góralskie sery: twaróg,
oscypki, bundz oraz bryndzę, powoli przyszedł czas rozstania, które przychodzi
wręcz ciężko, kiedy spotykają się pokrewne dusze. Jedyną wówczas pociechą jest
to, co się ze spotkania wyniosło oraz wiara w to, że znowu się zobaczymy.
Każdy z nas zyskał po tym spotkaniu
coś, co nie pozostanie w jego życiu bez echa. Także my, jako organizatorzy,
obdarowani zostaliśmy przez naszych gości szczodrzej, niż im się pewnie wydaje:
kiedy pragnie się coś ludziom od siebie dać lub czymś się z nimi podzielić,
największym szczęściem jest, gdy ktoś zechce to przyjąć. A to, wbrew pozorom,
wcale nie jest powszechnym zjawiskiem. Dlaczego? Bo nie jest to taki dar, który
odłożyć można na półkę i uznać, że weszło się w jego posiadanie. Raczej wiąże
się on zawsze z jakąś pracą własną. Nie każdy widzi w tym wartość i nie każdemu
będzie się chciało. Dlatego raz jeszcze Wam dziękujemy, żeście tu przybyli,
żeśmy się mogli czymś z Wami podzielić. Osobne podziękowania dla Huberta, od
którego z kolei to my przyjęliśmy coś dla nas ważnego, nad czym pracować
będziemy.
Szóstego maja znowu zjechali się
goście, tym razem z Zarządu i Rady Zrzeszenia Słowian na planowane zebranie. Radziśmy
radzili i uradzili, a po obradach radość nastała, zabawa i śmiech aż do samego
rana.
I tak nas pogoda, chłodna w tym roku
i raczej surowa, miała w swej opiece przez cały ten czas zaplanowany na
przyjmowanie gości. Ledwo się wszyscy porozjeżdżali, znów nadciągnęły chmury,
zimno przenikliwe, mrozy wymuszające podwójne zeswetrzenie, a także porządne otulenie
roślin, żeby cokolwiek przetrwało. Właśnie pada śnieg. Znowu śnieg! Na
nadchodzącą noc zapowiadane jest do -5°C. A przecież dopiero zakwitły narcyzy.
Czy chociaż część kwiatów przetrwa?
Można się wściekać na pogodę, że taka
zimna i nieprzyjemna w tym roku. Lub można być jej wdzięcznym, że na czas
spotkania była taka łaskawa, ciepła i słoneczna. Odświętnie majowa. Tak,
jesteśmy wdzięczni.
Dziękujemy za mile spędzony czas, za moc wiedzy i pozytywnej energii. Pozdrawiamy i do zobaczenia :)
OdpowiedzUsuńH & N