Nie bajka to, ale opowieść
O tym, co się naprawdę zdarzyło.
Spisana, by w pamięć zapadło,
Co małym, a tak wielkim było.
Stoi w Soli chateńka. Chateńka całkiem
maleńka. Maleńkie ma okienko i drzwiczki chudziusieńkie. Ściemniała z
samotności, kruszy i gnie ją tęsknota. Tu zwiało daszku kawałek, tam ją kołeczek
podpiera. Tej zimy wiatr w niej zamieszkał i cała mysia rodzina.
Patrzą ludzie przyjezdni i się
dziwują niezmiernie. Kto taką chateńkę postawiał i czym ona właściwie była?
Wygląda jak domek z bajki, z baśni o braciszkach skrzatach. Szopki nie
przypomina, stodółka z niej byłaby licha... I stoi chateńka maleńka w krainie
jak malowanej, gdzie górki, góreczki zielone, kędy potoczek się wije... To zimą
śnieg ją zasypie, to latem ją mięta zarasta...
Taka maleńka, a wielka w niej jakaś,
drewnem pachnąca drzemie tajemnica. Nęci, by zajrzeć w okienko, by szerzej uchylić
drzwiczki, które otworzył z trzaskiem wicher tej jesieni...
Powiedz mi, powiedz, chateńko, czym
byłaś i dla kogo?
"Ja ci to opowiem..." - bystry
potok rzecze:
"Upływa życie jak woda, jak woda
ono ciecze! Żył tu naprzeciwko chłop w bielonym domku. Żył, lecz już nie żyje,
pokój jego duszy! Domek ten był skromny, lecz już murowany. A w tym czasie we
wsi większość z drewna była..."
Zaszeptały zioła, ich dech jak
herbatka:
"A tam w dole we wsi żyła chłopa
matka. W domeczku drewnianym, a nie w murowanym. Lecz razu pewnego ten od groma
zgorzał. Ogień go zgryzł żółty, ogień rudozłoty! Wziął więc chłop matulę, wziął
pod swą opiekę, izbę jej urządził, jak mógł to wygodził."
Drzewa wyszumiały dalsze chłopa dzieje:
"Patrzy syn na matkę: ta wielkie
łzy leje. I męczy się, męczy, w izbie ułożyć nie może. Pyta więc zdziwiony,
czego jej brakuje, w czym jej pomóc trzeba..."
Dmuchnął wiatr i jęcząc, bierze do
słowa:
"Matce dokuczała jego chata
nowa. W murach się nie czuła jak w opiece domu. Tylko w chacie z drzewa
żyć jak człowiek mogła! W pachnącej i zdrowej, słowiańskiej, góralskiej... Mur zimny, niemiły i wilgoć on
pije! W murach się jest więźniem, a nie wolnym żyje!"
I tak, choć bieda u chłopa jak myszy
piszczała, wziął się do roboty, siekierką wywijał. Naprzeciw własnego domu chatkę
jej postawił. Tak małą, jak wielką postawić był w stanie. Ale wymościł, ocieplił, jak
mógł wyposażył. Choć miejsca w niej ledwie na łóżko, choć w domu naprzeciw
wygody - zawsze ważniejsze serca wybory i jego ważniejsze powody.
Mieszkała tam matka, po niej mieszkał
konik. Zmarło się matce, zmarło konikowi, zmarło też wreszcie synowi. Lecz
wciąż pod Rachowcem stoi domek biały, a naprzeciwko - choć już się przechyla -
stoi drewniana chateńka. Chateńka całkiem maleńka. Maleńkie ma okienko i
drzwiczki chudziusieńkie. To zimą śnieg ją zasypie, to latem ją mięta
zarasta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz